Przygody Rodziny Mellopsów
Tomi Ungerer
Wydawnictwo Format
2010
Jesień rozgościła się na dobre, a ja dopiero niedawno porzuciłam żałobę po lecie. Piękno jesieni doceniam. Tylko jesień może uraczyć energetyczną różnobarwnością liści i melancholią mglistych poranków. Ale moja ciepłolubność każe mi tęsknić.
Sięgam więc dziś po lekturę cokolwiek letnią, bo przygodową. Choć pojawia się także na jej kartach zimna zima. "Przygody Rodziny Mellopsów" to zbiór pięciu opowiastek Tomiego Ungerera, które po raz pierwszy wydane zostały na przełomie lat 50 - tych i 60 - tych XX wieku. Polskie wydanie pojawiło się w 2010 roku nakładem wrocławskiego wydawnictwa Format.
Książka to o przygodach gromady świnek: Pana Mellopsa, Pani Mellops i ich czterech synów: Kazika, Izydora, Feliksa i Ferdynanda, których niestety nie odróżniam, mimo, że autor starał się nadać każdemu z nich rys charakterystyczny. Mali Mellopsowie pod przewodnictwem swojego szacownego ojca przygotowują się do swoich przedsięwzięć z zacięciem naukowym. Każda wyprawa jest dokładnie zarojektowana, poparta wizytami w bibliotekach i muzeach. Na szczęście dla czytelników i czytelniczek nie wszystko idzie zawsze zgodnie z planami . Niejednokrotnie rodzina Mellopsów popada w tarapaty, zdawałoby się, bez wyjścia. Jednak mądrość i pomysłowość pana Mellopsa, jego zdolności liderskie oraz znakomita umiejętność współpracy jego synów, pozwalają im wykaraskać się z najbardziej nawet niebezpiecznej i beznadziejnej sytuacji.
"Nigdy się nie poddawać,
Oto dewiza Mellopsów"
Historie świnek zostały przez ich autora bogato zilustrowane, nie waham się więc określić "Przygód Rodziny Mellopsów" książką obrazkową. Duża liczba ilustracji na stronie w stosunku do ilości tekstu pozwala dwuletniemu Jeremiemu skupić się podczas naszego czytania i oglądać obrazki. To jednak zdecydowanie książka dla starszych dzieci. To one będą mogły z radością odnajdywać atrakcyjne szczegóły, przyglądać się technicznym planom i projektom, rysunkom skamieniałości, czy indiańskiej wiosce. To one będą mogły marzyć o tym, by przeżywać podobne, mrożące krew w żyłach przygody.
Podoba mi się duch, który unosi się nad tą książką: wiara we własne możliwości, wiara w potęgę nauki, pochwała wytrwałości, ciekawości, odkrywania i zdobywania świata. Irytuje mnie sprowadzenie roli pani Mellops do piekącej pyszne śmietanowe torty i machającej koronkową chusteczką na pożegnanie. Traktuję to jednak jako retroelement historii, która, jak wnisokuję po widocznych na ilustracjach melonikach, cylindrach i surdutach umiejscowiona jest w czasach od nas i od autora odległych. Postaram się jednak zadbać o to, aby na półce Jeremiego obok opowieści, w których głównie chłopcy zdobywają świat, znalazły się takie, w których królują odważne dziewczynki. Żeby pokazać, że świat bywa różny :)
Zazdroszczę FORMATU blisko siebie - bardzo ich lubimy, są nietuzinkowi i jestem bardzo ciekawa, jak wygląda Cocofli na żywo - bo ja tylko internetowo w nim bywam :-(
OdpowiedzUsuńNie bywam tam niestety tak często, jak bym chciała. Jeśli chodzi o przyjemności cielesne, to ostatnio jadłamw Cocofli przepyszny tofurnik :) Mniam :P Jak będziesz we Wrocławiu, zapraszam na ciacho :)
UsuńPodoba mi się ta rodzina Mellopsów:) z niecierpliwością czekam na relacje kawiarnianą:))
OdpowiedzUsuńCzuję się zmotywowana :)
UsuńDewiza wspaniała, jeszcze poproszę o przepis jak ją realizować???? Nie czytałam książeczki,może został w niej zawarty????
OdpowiedzUsuńHmmm, hmmm... Po prostu się biorą do roboty :) Razem. Ojciec rozkazuje ;)
Usuń